Strona 1 z 1

Karelia/Kola/Laponia

: wt sie 27, 2013 5:15 pm
autor: paprot
Po zeszłorocznym powrocie z Ukrainy utwierdziliśmy się w przekonaniu, że wschodnie klimaty nam odpowiadają i postanowiliśmy udać się do rosyjskiej Karelii, na Półwysep Rybacki i wrócić przez fińską Laponię.
Pojechaliśmy w składzie:
Daniel: Yamaha XTZ900 Super Tenere (z silnikiem od tdm’a 5PS)
Kamil: Yamaha XTZ750 Super Tenere Chesterfield Edition, rok starsza od właściciela
Robert: BMW F650GS
Marek: BMW R1200GS
i ja na Hondzie Varadero.

Dzień 1 06/07/2013 268 km.
Wyjazd zaplanowaliśmy na wczesne popołudnie, jako, że nocleg miał być u mojej rodziny pod Augustowem. Realizacja planu udała się częściowo, gdyż ekipa tenerowa utknęła przy ostatnich przygotowaniach swoich pełnoletnich sprzętów i w końcu stanęło na tym, że dojadą następnego dnia z samego rana. Ja z Robertem i Markiem pojechaliśmy od razu i korzystając z dobrodziejstw S8 sprawnie dotarliśmy na Mazury na kolację.

Dzień 2 07/07/2012 178 km.
Pech nie opuszczał Tener, gdyż niedługo po wyjeździe z domu Kamilowi zaczęło się lać paliwo z okolic gaźnika. Szybka konsultacja techniczna z Danielem i powrót do domu, gdzie, jako, że rzeczy martwe bywają złośliwe, wszystko okazało się być OK. Sprawdzenie newralgicznych punktów, trochę odpoczynku i ostatecznie wieczorem chłopaki do nas dotarli. My zaś spędziliśmy niedzielę leniwie, wysypiając się i robiąc krótki objazd okolicy.

Dzień 3 08/07/2013 470 km.
Rano, przez Ogrodniki, wjechaliśmy na Litwę. Ostrzeżeni o wrednej policji przejechaliśmy ten kraj w tempie spacerowym, powodującym solidne wynudzenie się. Do tego z trudem znaleźliśmy miejsce, żeby zjeść obiad (nie wiadomo dlaczego Litwini nie mają jakoś szczególnie rozwiniętej sieci hot-dogów na stacjach benzynowych). Na Łotwie już było trochę lepiej, drogi gorsze, ale polecieliśmy szybciej i wieczorem znaleźliśmy całkiem miły i tani nocleg na kempingu nad jeziorem w okolicach Agłony.

Obrazek

Dzień 4 09/07/2013 440 km.
Przekroczyliśmy granicę z Rosją w Karsavie. Same formalności zajęły nam 2 godziny (czyli całkiem sprawnie) i przebiegły w miłej atmosferze. Celnikom rosyjskim udało się nawet znaleźć deklaracje wjazdowe po angielsku, z czego skrzętnie skorzystaliśmy. Po przesunięciu czasu o kolejną godzinę i zatankowaniu taniego rosyjskiego paliwa ruszyliśmy w stronę Pskowa, a potem P52 w stronę Wielkiego Nowogradu. Droga okazała się mocno wyszczerbiona, i miejscami szutrowa, więc przejechaliśmy ją na stojąco, bez problemu utrzymując kodeksowe prędkości. Po drodze mijaliśmy pancerne przejazdy kolejowe

Obrazek

i pozbawiliśmy życia dwa szpaki (jednego musiałem potem wydobywać zza cylindra). W Wielkim Nowogradzie zakupy i nocleg na dziko nad tamtejszym jeziorem. No i pierwsza naprawdę jasna noc.

Dzień 5 10/07/2013 568 km.
Przy porannym przeglądzie motocykli okazało się, że Kamilowi pękł stelaż do kufra, więc zatrzymaliśmy się na postój w pierwszym możliwym warsztacie. Spawanie kosztowało 500 rubli i zostało wykonane całkiem fachowo.
Na 1270 km. od Murmańska wjechaliśmy na drogę, która prowadziła nas do samego końca, do granicy norweskiej. M18 jest świeżo wyremontowana, miejscami, bliżej Murmańska trwają jeszcze roboty drogowe, ale nie są uciążliwe. Spokojnie da się lecieć 120 km./h., samochodów nie jeździ dużo, długie proste umożliwiają bezproblemowe wyprzedzanie.

Obrazek

Wieczorem dojechaliśmy do Pietrozawodzka, skąd planowaliśmy polecieć wodolotem na wyspy Kiżi. Zaczęliśmy szukać noclegu, jednak po ponad dwóch godzinach kręcenia się po mieście niczego sensownego nie znaleźliśmy (ceny 250 zł. za noc nas nie interesowały). W końcu rozbiliśmy się przed północą (widną) nad brzegiem jeziora Onega, odizolowani od głównej drogi ciężkim sprzętem drogowców.

Dzień 5 11/07/2013 480 km.
Rano sprawnie wyjechaliśmy z Pietrozawodzka, kierując się na północ do Kemu, skąd mieliśmy płynąć na Wyspy Sołowieckie. Ponad 400 km. pokonaliśmy całkiem sprawnie i skręciwszy z M18 na Kem dojechaliśmy maksymalnie na wschód do Morza Białego, do wioski Raboczieostrowsk. Pierwotny plan zakładał nocleg w Domu Pielgrzyma przy lokalnej cerkwi. Na miejscu przedstawiliśmy się jako chrześcijanie i pielgrzymi, aczkolwiek pan administrator nie był zbyt entuzjastycznie do nas nastawiony, między zdaniami sugerując, żebyśmy może znaleźli sobie miejsce w pobliskim hotelu. Ponadto pan dozorca, bardzo chętny do strzeżenia motocykli, okazał się pod dość mocnym wpływem alkoholu. Po krótkich konsultacjach zdecydowaliśmy się nocować nad morzem na dziko. Marek, podmęczony dotychczasową drogą, zadeklarował się zostać i popilnować namiotów i motocykli w czasie naszej wycieczki na Wyspy Sołowieckie. Po małym offie przez kamienistą łąkę rozbiliśmy się nad brzegiem morza, wcześniej kupując bilety na statek i robiąc zakupy w jedynym sklepie we wsi.

Obrazek

Dzień 6 12/06/2013 dzień bez motocykla
Co nieco fajnych informacji o Wyspach Sołowieckich: http://www.rosyjska-polnoc.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=23&Itemid=24/
Statek na Wyspy Sołowieckie odpływa codziennie o 8 rano i kosztuje ok. 160 zł. w dwie strony. Bilety kupuje się w hotelu na nabrzeżu, a pół godziny przed odjazdem jest obowiązkowa odprawa pasażerów.

Obrazek

Rejs trwa 2 godziny i odbywa się w towarzystwie głodnych mew.

Obrazek

Na początku rozłożyliśmy się na pokładzie, aczkolwiek mimo ładnej pogody porządnie się wymarzliśmy

Obrazek

co zapędziło nas pod pokład, gdzie część pasażerów spała, a załoga handlowała ubraniami ze Szwecji i Finlandii.

Obrazek

Po dwóch godzinach rejsu zobaczyliśmy pierwsze pozostałości dawnego Gułagu

Obrazek

i dopłynęliśmy do niezbyt imponującego, acz urokliwego portu.

Obrazek

We wsi w drodze do monastyru znaleźliśmy relikty radzieckiej motoryzacji (BTW: przestał pływać największy prom na Sołowki, w związku z czym wszystkie obecne samochody ugrzęzły na wyspach, dowożone jest tylko paliwo).

Obrazek

Na jednym z nabrzeży, tuż przy klasztorze są resztki dawnego carskiego hotelu, który w czasach obozu był punktem segregacji więźniów po przypłynięciu.

Obrazek

Sam klasztor jest intensywnie remontowany, po odzyskaniu go przez cerkiew w latach 80.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kończąc pobieżne zwiedzanie trafiliśmy jeszcze na nabożeństwo z procesją.

Obrazek

A tak wygląda prawosławna spowiedź.

Obrazek

Po monastyrze zwiedziliśmy muzeum Gułagu, mieszczące się w jednym z obozowych baraków. Opiekunem okazał się p. Jabłoński, potomek polskich zesłańców.

Obrazek

Ta gwiazda była umieszczona na największej kopule cerkwi w miejscu krzyża.

Obrazek

Po południu pokręciliśmy się jeszcze po wyspie, zobaczyliśmy karłowaty lasek i antyczne kamienne kręgi i statkiem o 18 wróciliśmy na ląd. Jeśli ktoś oglądał film „Wyspa” (bardzo polecam) to to jest właśnie kapliczka, w której mieszkał pokutujący główny bohater, wbrew pozorom nie wiekowa, ale wybudowana na potrzeby filmu.

Obrazek

Dzień 8 13/07/2013 370 km.
Dzień zaczął się od zabawy z wyjazdem z miejsca biwakowania, co niektórych trzeba było wyciągać ręcznie

Obrazek

W drodze na północ spotkaliśmy Jana z Czech, rowerzystę, który zjeździł już kawał Europy, teraz zaś jechał do Murmańska i potem na Nordkapp. Chwilę pogadaliśmy o urokach podróżowania po Rosji i każdy swoim tempem ruszył dalej.

Obrazek

Później pojawiły się problemy z paliwem, tzn. stacja, którą pokazywała nawigacja na M18 faktycznie istniała, tyle, że nie było na niej paliwa. Na szczęście wystarczyło odbić kilka kilometrów do małego miasteczka Louchiw, gdzie zatankowaliśmy benzynę z zabytkowych dystrybutorów. Płatność kartą była oczywiście możliwa.

Obrazek

Tego dnia przekroczyliśmy też Krąg Polarny. Jest oznaczony współczesnym obeliskiem na poboczu M18, a Rosjanie do drzew wokół przyczepiają kolorowe wstążeczki, chyba na szczęście.

Obrazek

Po tradycyjnym obiedzie w Kafe Tenera Kamila znów miała fantazję zrzucić co nieco paliwa, ale na szczęście sytuację dało się szybko opanować.

Obrazek

Wieczorem nie udało nam się znaleźć polecanego kempingu z domami z bali pod Kandałakszą (prawdopodobnie przez remont M18 i przebudowę zjazdów do wsi), więc po raz kolejny zanocowaliśmy nad Morzem Białym. Obok toczyły się nocne imprezy w plenerze, ale na szczęście nie zostaliśmy zaproszeni.

Dzień 9 14/07/2013 290 km.
Rano obudził nas mały deszczyk, ale na szczęście na czas pakowania się przejaśniło, więc mogliśmy się spakować w miarę na sucho. Na obiad zatrzymaliśmy się w Kafe, zajętym już przez podpite towarzystwo, od którego dowiedzieliśmy się, że jesteśmy faszystami, a oni byli w UPA. Sytuację szybko opanowała pani sprzedawczyni, drąc się wniebogłosy i tym samym perswadując wesołej kompanii opuszczenie baru (zgodnie z zakonserwowaną komunistyczną zasadą - kto ma jakąkolwiek władzę, tego trzeba się słuchać).
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy do Murmańska.

Obrazek

Byliśmy umówieni z Siergiejem z Motogostinicy, że zadzwonimy jak będziemy na miejscu. Okazało się jednak, że tenże nie odbiera komórki. Zaniepokojeni co nieco zaistniałą sytuacją (tym bardziej, że o Siergieju wszyscy wypowiadali się w samych superlatywach) postanowiliśmy zrobić objazd miasta i później zastanowić się co dalej. Najpierw pojechaliśmy do nowej cerkwi ludzi morza „Zbawiciela na Wodach”,

Obrazek

obok której znajduje się latarnia morska z memoriałem poległych marynarzy i pomnik ofiar okrętu podwodnego „Kursk”.

Obrazek

Następnie chcieliśmy obejrzeć wielki pomnik Krasnoarmiejca na wzgórzu nad miastem, acz jadąc spotkaliśmy motocyklistę w oficerskim mundurze, który, jak się okazało, wie, gdzie jest Motogostinica i chętnie nas zaprowadzi. No i zaczął się szalony rajd przez miasto. Sława, bo takoż było na imię naszemu przewodnikowi, nie przejmował się specjalnie przepisami, zatrzymywał prawidłowo jadące samochody, żeby nas przepuścić (znów - oficer ma władzę, więc wszystko może) i w końcu wylądowaliśmy pod Motogostinicą, do której raczej sami byśmy nie trafili. Na miejscu okazało się, że wieczora poprzedniego odbyła się impreza integracyjna rosyjsko-polska i Siergiej był jeszcze nieco niedysponowany. Aczkolwiek bez problemu nas przyjął, a pierwszy prysznic od 10 dni był całkiem miłym przeżyciem. Na miejscu spotkaliśmy Maćka z Gdańska (http://grodagroda.blogspot.pl/), który podróżował przez Rosję na Hondzie CB500 w tempie nieco wolniejszym, zahaczając o różne zloty motocyklowe w rejonie i nawiązując liczne moto-znajomości.

Obrazek

Obrazek

Dzień 10 15/07/2013 300 km.
Po przespanej w łóżkach nocy, w czasiej której słońce świeciło nam w okno pożegnaliśmy się z Siergiejem i ruszyliśmy na Półwysep Rybacki.

Obrazek

Na poście w miejscowości Titovka zostaliśmy spisani i poinstruowani o tym, że Rybacki jest strefą nadgraniczną i możemy liczyć się z kolejnymi kontrolami. Jednak z wjazdem nie było żadnego problemu. Zjechaliśmy z M18 na drogę gruntową, trochę wybitą, ale na tym etapie całkiem przejezdną.

Obrazek

Im dalej w stronę Półwyspu Średniego tym było gorzej,

Obrazek

aczkolwiek widoki rekompensowały trudy.

Obrazek

W połowie Półwyspu Średniego (na którym droga jest całkiem równa i można lecieć ok. 100 km./h.) ekipa BMW stwierdziła, że się może jednak wycofają, bo niskie zawieszenie i opony szosowe, w związku z czym w składzie Varadero + 2 x Super Tenere ruszyliśmy sami dalej. Już na Rybackim, około 20 km. do celu obliczyliśmy się, że chyba nie starczy nam paliwa na powrót. Nieco zmarkotnieni postanowiliśmy zjeść gorący kubek i wracać. Myjąc naczynia znaleźliśmy całkiem fajne poroże jelenia.

Obrazek

Chyba było nam dane dotrzeć do celu, gdyż na drodze pojawiła się wycieczkowa ekipa 4x4, która sprzedała nam 15 litrów 92-ki.

Obrazek

Dzięki ich życzliwości popędziliśmy przez kamienie, dziury i rzeki dalej i około 19 osiągnęliśmy Półwysep Niemiecki, najdalej na północ wysunięty punkt europejskiej części Rosji.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pokręciliśmy się dookoła, z daleka popatrzyliśmy na (chyba opuszczone) instalacje wojskowe

Obrazek

i zaczęliśmy wracać do cywilizacji. Ja zaliczyłem po drodze wywrotkę w rzece, drift na glonach na plaży i wywrotkę w piasek. Skonani, o 00:30 dotarliśmy do Titovki.

Obrazek

Przez 10 godzin zrobiliśmy 150 km. w dwie strony. Na szczęście Kafe w Titovce jest czynna całą dobę, w związku z tym przed 2 zjedliśmy kolację, wykąpaliśmy się w ruskiej bani i poszliśmy spać.

Dzień 11 16/07/2013 215 km.
Po wyczynach dnia poprzedniego wstaliśmy w południe, śniadanie, pakowanie, ogarnianie cieknącego paliwa z Tenery i o 16 ruszyliśmy w stronę granicy rosyjsko-norweskiej. Ostatnią tanią benzynę zatankowaliśmy w Zapolarnym, po czym zameldowaliśmy się na przejściu pod Kirkenes. Wszystko szło gładko do momentu kontroli bagaży. Otóż w moim został znaleziony bagnet od kałasznikowa (podróba z allegro za 30 zł.), który wzbudził podejrzenia celników. Na nic się zdały tłumaczenia, że to na kemping i że podróba. Została uruchomiona procedura i w sumie spędziłem na granicy 3 godziny podpisując stertę protokołów. Zostałem też poinformowany, że bagnet zostanie przesłany do ekspertyzy i grozi mi w najgorszym wypadku postępowanie administracyjne. Na szczęście w końcu udało się wyjechać z Rosji. Strona norweska - inny świat: wszyscy uśmiechnięci, bezproblemowi.
Jako, że było już dość późno ruszyliśmy dziarsko w kierunku Finlandii. Krajobrazy na północy Norwegii są takie jak na Rybackim, tyle, że drogi bardzo kulturalne. W końcu, około 21, znaleźliśmy bardzo miły kemping w Sevettijarvi. Prowadzi go starsze małżeństwo, cena za bungalow nie był przerażająca, a na kolację zaserwowano nam rewelacyjną zupę z łososia.

Obrazek

Dzień 12 17/07/2013 647 km.
Rano, po zjedzeniu obfitego śniadania ruszyliśmy w stronę wioski św. Mikołaja w Rovaniemi. Po drodze pałętało się sporo reniferów (w końcu to Laponia).

Obrazek

Sama wioska św. Mikołaja okazała się komercyjną apokalipsą, w której mimo potopu pamiątek ciężko znaleźć cokolwiek sensownego. Zrobiliśmy zatem zdjęcia w charakterystycznych miejscach,

Obrazek

Obrazek

wbiliśmy do paszportu pamiątkowe stemple z przekroczenia kręgu polarnego (znów) i ruszyliśmy w deszczu w stronę parku narodowego Oulanka. W Juumie okazało się, że miejsc w bungalowach brak, na namioty też nie bardzo, w końcu znaleźliśmy kemping, gdzie dało się rozbić, acz nie było już nikogo z obsługi. Dogadaliśmy się jednak z dwoma Hiszpanami podróżującymi stopem, że rozłożymy się obok nich, formalności załatwimy jutro, a oni nam pożyczą tymczasem klucz do łazienek.

Dzień 13 18/07/2013 dzień bez motocykla
Po solidnym wyspaniu się, koszmarnie drogim śniadaniu i załatwieniu wszelkich formalności z obsługą kempingu udaliśmy się na 12-to kilometrową wycieczkę pieszą po Małej Ścieżce Niedźwiedziej. To chyba jedna z większych atrakcji przyrodniczych Finlandii, gdyż kręciło się tu sporo rodzin z dziećmi, wszystko było oznakowane aż do obrzydzenia a co kilka kilometrów były urządzone miejsca do grillowania. Całość przypominała trochę Slovensky Raj, tyle, że mniej górski, a bardziej lesisty.

Obrazek

Przejście się dobrze nam zrobiło, rozruszaliśmy inne mięśnie niż te na motocyklach. No i znaleźliśmy w sąsiednim ośrodku kempingowym obok całkiem fajną knajpę, gdzie udało nam się najeść do syta zestawem kolacyjnym (co w Finlandii nie jest oczywiste).

Dzień 14 19/07/2013 450 km.
Tego dnia przerzuciliśmy się tranzytem na południe Finlandii. Pogoda nie rozpieszczała, cała droga minęła w przelotnym deszczu. No i spotkaniach (na szczęście nie bliskich) z reniferami, których łaziło całkiem sporo po poboczu. Nocleg znaleźliśmy na kempingu w miejscowości Juuka, w bungalowie 3x3 m., do którego, po zracjonalizowaniu wykorzystania powierzchni, wcisnęliśmy się w pięciu. Ale przynajmniej było ciepło i udało się podsuszyć ubrania.

Dzień 15 20/07/2013 390 km.
Rano ruszyliśmy w kierunku zamku w Savonnlinie. Trochę pokręciliśmy się w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania i ruszyliśmy na zwiedzanie. Sam zamek był wybudowany przez Szwedów na ówczesnej granicy z Rosją, z czasem zdobyty przez Rosjan, Finowie, po utworzeniu swojego państwa nie wiedzieli za bardzo co z nim zrobić (jednym z projektów było przerobienie na dworzec kolejowy), dzisiaj jest jednym z nielicznych zabytków w Finlandii. W cenie biletu jest zawarte zwiedzanie z przewodnikiem, uprawniające do wejścia na wieże (samemu nie można).

Obrazek

Obrazek

Obrazek[

Po zwiedzaniu poszliśmy na obiad do pizzerii, w której główną atrakcją była pizza z mięsem renifera o wdzięcznej i niewytłumaczalnej nazwie „Berlusconi”

Obrazek

Wieczorem mieliśmy problemy ze znalezieniem noclegu na dziko, wszystkie łączki nad jeziorami okazały się prywatne, w końcu trafiliśmy na spory parking przy jeziorze zajęty już przez kilka kamperów, na którym bezproblemowo spędziliśmy noc.

Dzień 16 21/07/2013 246 km.
Po raz pierwszy w Finlandii pojawiła się autostrada i podwyższenie prędkości do 120 km./h. Sprawnie więc dojechaliśmy do Lahti, gdzie z dołu i z góry zwiedziliśmy kompleks skoczni narciarskich. U stóp największej działa w lato basen.

Obrazek

Obrazek

Po południu dojechaliśmy do Helsinek, gdzie mieliśmy umówiony nocleg na parafii prowadzonej przez polskich zakonników. Parafii katolickich jest w Finlandii w sumie 7, 24 księży, a w tej w której nocowaliśmy parafianie są 78 narodowości. Po zrzuceniu rzeczy ruszyliśmy na objazd Helsinek, ale oprócz pałacu prezydenckiego i dwóch katedr: luterańskiej i prawosławnej nic ciekawego nie znaleźliśmy. Kupiliśmy za to bilety na prom do Tallina na następny dzień.

Dzień 17 22/07/2013 400 km.
Jako, że prom mieliśmy dopiero o 13:30 rano porządnie się wyspaliśmy i po obfitym polskim śniadaniu ruszyliśmy do portu. Odprawa przebiegła sprawnie, w kolejce na prom spotkaliśmy Szkota, który na małej Tenerze objechał Skandynawię i kierował się w stronę Rosji. Gdy zaczęło padać obsługa portu skierowała nas pod daszek, żebyśmy nie mokli. Prom okazał się całkiem spory,

Obrazek

po przypięciu motocykli do pokładu

Obrazek

zalogowaliśmy się w jakimś barze na czas dwugodzinnej podróży.
Przez Tallin przeturlaliśmy się w ślimaczym tempie ze względu na totalnie nieskoordynowaną sygnalizację, a po wyjeździe z miasta popędziliśmy w deszczu do Rygi, gdzie przespaliśmy się u znajomych będących na placówce w ambasadzie Polski.

Dzień 18 23/07/2013 726 km.
Wczesnym rankiem wyjechaliśmy z Rygi i przez Łotwę i Litwę, zwalniając tylko w miastach, dotarliśmy sprawnie i bezpiecznie do domu. Im bliżej Polski tym pogoda była lepsza, a w Warszawie nawet wyszło słońce. Po wspólnym pokonaniu 6300 km. pożegnaliśmy się na Marymoncie i każdy wrócił już do swojego domu.

Obrazek

Reasumując:
- Rosja bezpieczna, przyjazna, nie mieliśmy żadnej realnie nieciekawej sytuacji z miejscowymi ludźmi;
na granicy zero problemów, czajenia się na łapówki; nie mieliśmy też żadnej pieczątki z meldunku i nikt się o nią nie pytał;
- paliwo w Rosji bardzo dobre, zdecydowanie lepsze niż na Ukrainie, nie było spadków mocy czy absurdalnego spalania jak w zeszłym roku; chłopaki lali do Super Tener 92-kę i też nic się nie działo;
- w Finlandii ceny bardzo wysokie, paliwo ok. 1,7 euro/litr; trudno też znaleźć nocleg na dziko, każda ścieżka prowadzi do prywatnej posesji;
- opony Heidenau K60 Scout rewelacyjne, na suchym trzymają jak szosówki, na mokrym dają radę, nie mieliśmy żadnego uślizgu czy innej niebezpiecznej sytuacji; na szutrze spoko, na luźnej powierzchni czy trawie, tam gdzie GSa 1200 na Tourancach trzeba było wyciągać ręcznie ja na Varaderze przejeżdżałem bez problemów;
- City Navigator Rosja bardzo dobry, wbrew skromnemu opisowi Garmina pokazywał nawet ścieżki gruntowe i nawigował po Półwyspie Rybackim.

Obrazek

Re: Karelia/Kola/Laponia

: czw sie 29, 2013 1:56 pm
autor: radzio740
Wyprawa super i ziomal z moich stron, osobiście nie znam ,można oderwać sie od cywilizacji w takich miejscach, wyjazd superoski i w miare tani

Re: Karelia/Kola/Laponia

: wt wrz 17, 2013 10:02 pm
autor: MaG
Piękna wycieczka, kierunek ciągle w planach...:)

Re: Karelia/Kola/Laponia

: śr lis 20, 2013 12:55 am
autor: jedras
Super wyprawa. Fajnie obejrzeć więcej fotek, bo jak na razie widziałem tylko kilka u Daniela :]

PZDR :isok2:

Re: Karelia/Kola/Laponia

: wt lis 26, 2013 9:53 am
autor: paprot
a tak, Daniel wspominał, że ma jeszcze jednego kumpla z Varaderem :cool1:
sam niestety popadł w jakieś dziwactwa KTMowe, ale może mu przejdzie ;)
tutaj jeszcze film z wyprawy:

Karelia - Kola - Laponia Expedition