Urlopowa mapa zapłonu

Opisy, zdjęcia, linki z podróży w 2012 roku.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Jezier
Udaje motocyklistę
Posty: 128
Rejestracja: wt lis 06, 2007 10:35 pm
Lokalizacja: Warszawa

Urlopowa mapa zapłonu

#1 Post autor: Jezier »

Pozdrawiamy wszystkich z przepięknego Dumitoru, postanowiliśmy włączyć urlopową mapę zapłonu i tak przygotowani penetrujemy byłą Jugosławię. W wyprawie uczestniczy 3 forumowiczów Arti, Koziołek i Jezier. Po powrocie naskrobiemy kilka zdań o tym kawałku Europy.
Ride Eat Sleep - Repeat!

Dukii
Zapalony motocyklista
Posty: 1882
Rejestracja: wt kwie 18, 2006 10:09 am
Lokalizacja: Mysiadło

#2 Post autor: Dukii »

bawcie się dobrze :lol:
KTM 690 R.... istny diabeł! Mój pierwszy raz..... 10.04.2013

Konrad
Zapalony motocyklista
Posty: 1254
Rejestracja: śr mar 07, 2007 11:58 am
Lokalizacja: paryż

#3 Post autor: Konrad »

Zadzwońcie do Dobrego też tam gdzieś jeździ z rodzinka i Robertem :wink:

Awatar użytkownika
Jezier
Udaje motocyklistę
Posty: 128
Rejestracja: wt lis 06, 2007 10:35 pm
Lokalizacja: Warszawa

#4 Post autor: Jezier »

Urlopowa mapa zapłonu - każdy motocykl taką posiada, wystarczy tylko znaleźć odpowiedni przełącznik i nauczyć się go obsługiwać. W naszym przypadku przełącznik ów udało nam się znaleźć już 50 km od Warszawy, a po przejechaniu dalszych 300 km i wylądowaniu na nocleg w Rabce byliśmy pewni, że nauczyliśmy się dość płynnie nim władać.

Part 1 – Wizualizacja

Pod koniec zimy a konkretnie w Lutym niektórzy z nas już poczuli wiosnę, Sławek zapodał pomysł wyjazdu na Bałkany, skład ekipy zbliżony to tej, z którą byłem w 2009 roku na Krymie, 8 w porywach do 10 osób. Termin wyjazdu przełom Lipca i Sierpnia. W okolicach marca życie weryfikuje nieco wstępny plan, z racji na to, że niektórzy z nas pozbyli się swoich lśniących lub ubłoconych rumaków wyjazd staje pod znakiem zapytania. Po wykonaniu kilku telefonów okazuje się, że Arti jest na 200% pewny, że chce jechać. Ustalamy, że termin pozostaje bez zmian, pojedziemy choćby we dwóch, a cel wybierzemy w późniejszym terminie, nie musimy jechać na południe w ogóle nic nie musimy, w grę wchodzi nawet Nord Cap. Na majowym rozpoczęciu sezonu w Szczyrku organizowanym przez Klub Honda Varadero Poland, z którym związani są wszyscy uczestnicy ekspedycji, ustalamy konkrety. Wyjazd na południe, plan podróży wstępnie zaproponowany przez Sławka, który ostatecznie nie pojechał, nieznacznie uległ zmianie, do członków ekspedycji dołączył Koziołek.

Part2 – Konkrety

Start: 20.07.2012 – Piątek
Termin: 10 dni
Skład: 3 GejeSy , Arti BMW R1200GS, Koziołek BMW R1200GS i ja BMW F800GS
Trasa: Warszawa, Słowacja, Węgry, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Chorwacja i powrót do domu
Założenia: To ma być przyjemne z pożytecznym czyli jedziemy pojeździć ale również odpocząć, przebiegi rzędu 800 km/ dzień nie wchodzą w grę, a co najmniej 2 dni ma być zarezerwowane na wylegiwanie się na plaży!

Part 3 – Prolog

2 Tygodnie przed startem okazało się, że przeze mnie nie uda nam się wyjechać w Piątek stąd wyjazd przekładamy na 6 rano w sobotę, planujemy przez pierwsze 2 dni dojechać w okolice Bośni i Hercegowiny, aby mieć więcej czasu na jazdę po tamtejszych pagórkach. Jak się potem okazało w czwartek 2 dni przed wyjazdem udało mi się ogarnąć temat w taki sposób żeby znów myśleć o starcie w Piątek. Zaletą małej grupy podróżujących jest błyskawiczny sposób podejmowania decyzji, czyli 2 telefony i startujemy w piątek po pracy. Planowany nocleg gdzieś na polsko – słowackiej granicy. Piątek Koziołek zjawia się w umówionym miejscu – stacja BP Warszawa Tarchomin naprzeciwko Urzędu Gminy Białołęka. Krótka fajeczka i ruszamy od tego momentu jesteśmy szczęśliwi – czyli nie liczymy czasu. Jeszcze tylko krótka wizyta w centrum Wawy po odbiór gadżetu, który jak się już za chwile okazało potrafi bardzo ułatwić życie

Obrazek



Myślę, że każdy z was jest w stanie wyobrazić sobie reakcję kierowców samochodów widzących we wstecznym lusterku motocyklistę ubranego w taki kubraczek. Kamizeleczka sprawdzała się przede wszystkim w Polsce, na południu Europy reakcje uczestników ruchu nie były aż tak gwałtowne i wyraźne. Niemniej jednak zapracowała na siebie już w Radomiu. Jadąc w stronę Kielc podróżowaliśmy z nieco wyższą niż dozwolona prędkością ok 100/60 pan Policjant wycelowawszy w nas swoją suszarkę odnotował wskazanie ale obejrzawszy nas dokładnie na wszelki wypadek zrezygnował z utrudniania nam życia :) Arti ma dojechać do nas z Tarnowa w okolicach Myślenic. Po sprawnym pokonaniu drogi nr 7 Warszawa Kraków i przejechaniu przez to śliczne miasto rozkoszując się tutejszą fauną i florą, ruszamy dalej na południe. Telefon do Artiego – szuka noclegu w Rabce Zdrój. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że śpimy w przepięknej okolicy, nie trzeba daleko chodzić, bo wszystko, co motocykliście potrzebne jest w podróży znajduje się na miejscu. Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie – nocne Polaków rozmowy, spanie i wyjazd na południe oczywiście po wcześniejszej weryfikacji kondycji podróżników za pomocą „wykrywacza kłamstw”. Następne 2 dni to nuda, „kury kaczki i droga na Ostrołękę”, ale nie wymiękamy pomimo kiepskiej pogody po 2 dniach dojeżdżamy na miejsce przynajmniej tak nam się wydawało. Jesteśmy w Serbii w miejscowości Banja Koviliaca nieopodal miasta Loznica. Jak się potem okazało jest to coś na kształt polskiego Ciechocinka, czyli kolejny Zdrój :). Trafiamy tam za sprawą lokalnego motocyklisty pieszczącego swoje cacko (Kawa KLE 500) na myjni.


Obrazek

Na miejscu nie ma problemu ze znalezieniem pokoi (SOBE – w lokalnym dialekcie). Lądujemy u kolesia po 60-ce za 2 pokoje z łazienką na korytarzu płacimy 10 EUR za osobę, co jak się potem okazało i tak było 2 razy wyższą ceną niż standardowa – najwidoczniej gospodarz podając cenę założył, że będziemy się targowali a my jak te 3 dupy wołowe zgodziliśmy się na te warunki bez żadnych dyskusji. Nasza postawa najwidoczniej spodobała się gospodarzowi, co wyraził poprzez poczęstowanie nas produkowaną przez siebie „księżycówką” – Rakiją alkoholem ze śliwek robionym domowym sposobem.



Obrazek


Obrazek


Obrazek

Zanim jeszcze zdjeliśmy ciuchy motocyklowe już byliśmy po 2 głębszych, gospodarz nieznający angielskiego za to świetnie władający Francuskim i nieco mówiący po niemiecku powtarzał tylko „langsam, langsam polaki”– chyba nasze tempo spożywania zaskoczyło go mocno. Pomimo bariery językowej rozumieliśmy się bardzo dobrze rozmowa przebiegała w języku polsko-angielsko-niemiecko-francusko-rosyjsko-serbsko-migowym (myślę, że tam mniej więcej mógłby brzmieć język praindoeuropejski ). Po pierwszej dolewce rakii (butelka była bardzo mała) dowiedzieliśmy się, że gospodarz nasz jest emerytowanym dyrektorem największej sieci restauracji w Belgradzie, ale po zmianie ustroju musiał przejść na wcześniejszą emeryturę – ogólnie uważał, że za „starych czasów” było znacznie lepiej. Koziołek w jego oczach jawił się, jako szef całej wyprawy – według niego każda wyprawa musi mieć szefa :), a tym samym otrzymał przydomek Gazda.


Obrazek

Po wstawieniu motorków do garażu i odświeżeniu się nieco postanowiliśmy zwiedzić okolicę i przyjrzeć się tutejszej przyrodzie. Jak już wcześniej pisałem Banja to miasteczko uzdrowiskowe, więc uzdrawialiśmy się i my wykorzystując do tego celu tubylcze „złote wody lecznicze”. Rachunek, jaki otrzymaliśmy w barze zaskoczył nas negatywnie 22 EUR, ale cóż szczęśliwi nie tylko nie liczą czasu, ale i pieniędzy – przynajmniej na razie :). Wychodząc z knajpy zaczepił nas kelner trzymając w ręku 10 EUR i mówiąc coś w barbarzyńskim języku, z czego wynikało, że się pomylił przeliczając ichniejszą walutę na EUR. Nasze podejrzenia, co do wysokości rachunku były słuszne, podziękowaliśmy i ruszyliśmy w drogę do wynajętych pokoi. Kilkakrotnie zdarzały nam się podobne sytuacje, płacąc w EUR należy uważać na przeliczniki, które stosowane są dowolnie przez sklepikarzy, wynajmujących pokoje czy kelnerów. W niektórych przypadkach kurs EUR jest tak zaniżony, że lepiej opłaca się płacić kartą, jeżeli jest tylko taka możliwość bądź wyciągać lokalną walutę z bankomatu. Niemniej jednak we wszystkich krajach byłej Jugosławii można bez problemu płacić w EUR a w Czarnogórze nawet trzeba . Dolary amerykańskie nie są wbrew pozorom mocno rozpowszechnioną i akceptowalną walutą, co potwierdziły nasze późniejsze doświadczenia.

Part 4 – kolejka górska

Rankiem po zjedzeniu śniadania i nabyciu zapasu Rakii na dalszą drogę, wreszcie mój bidonik posłużył do przewożenia trunku bardziej zacnego niż woda ;)wystartowaliśmy na południe wzdłuż granicy z Bośnią.



Obrazek


Obrazek

Droga wiła się leniwo tuż obok granicznej rzeki, aż tu nagle Arti informuje nas, że jego Giejes ma sucho w baku i przejedzie co najwyżej jeszcze 2 kilometry przynajmniej taki odczyt ma z komputera. Do najbliższej stacji jest jeszcze około 40 km, po chwili zastanowienia organizujemy postój i poimy spragnionego mastodonta wykorzystując do tego zapas, który wieźliśmy jeszcze z Polski.


Obrazek

Tankujemy w miłej atmosferze miejscowości Użice a następnie ruszamy w kierunku Bośni.


Obrazek

Po drodze mijamy jeszcze miejscowość, którą Kusturica wykorzystał w jednej z najsłynniejszych swoich produkcji pt. „Zycie cudem jest” (obiecuję że nadrobię zaległości i obejrzę), ze słynną kolejką wąskotorową.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Granicę przekraczamy w miejscowości Donje Var Diśte. Opuszczamy Serbię z ulgą moja opinia na temat tego kraju podzielana przez wszystkich uczestników ekspedycji to bród, smród i niewiele więcej. Kraj ten należy traktować jedynie tranzytowo „autostrada” prowadząca w stronę Belgradu jest płatna również w EUR przy zjeździe pobrano od nas myto w wysokości 3 EUR/motocykl. Trzeba również uważać na stan dróg, których nawierzchnia jest strasznie śliska nawet wtedy, kiedy nie pada, a po deszczu to prawie lodowisko. Pewnie nie wszyscy czytający mają podobne zdanie na temat tego kraju, ale jak już zauważyłem jest to opinia subiektywna poparta tylko moimi doświadczeniami, a przecież nie byłem wszędzie i zapewne Serbia ma kilka „dodatnich plusów”, które mogą przysłonić te zauważone przeze mnie „ujemne plusy” . Kto wie może jeszcze kiedyś tam wrócę, aby bardziej przyjrzeć się ludziom mieszkającym z daleka od miejskiego zgiełku. Bośnia i Hercegowina przywitała nas pięknymi widokami i czystymi ulicami podróżowaliśmy w kierunku Gorażde na obiad zatrzymaliśmy się w Ustipraća knajpka niczego sobie jedzenie z grilla + frytki – płatność w EUR.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Następnie kierujemy się w kierunku miasta Foca, gdzie tankujemy – ceny paliwa niższe niż do tej pory i ruszamy na południe drogą, która na mapie wygląda przynajmniej jak „Gierkówka” w kierunku osławionych gór Durmitor. Jazda drogą nr 18 w kierunku przejścia granicznego w miejscowości Hum to prześliczne widoki rozciągające się na dolinę rzeki Driny a potem Plivy. Sama droga pozostawia wiele do życzenia. Asfalt jest dziurawy droga to czasem półka skalna, na której mogą minąć się, co najwyżej 2 motocykle, metr dalej urwisko – czyli raj dla GejeSa. Po przekroczeniu granicy, na której zażądali od nas zielonej karty tak samo z resztą jak przy wjeździe do BiH, spotkaliśmy polskojęzycznego kierowcę puszki, który zainteresował się celem naszej ekskursji. Okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku – góry Durmitor. Po krótkiej wymianie zdań i uprzejmości ruszyliśmy dalej na południe. Kilka kilometrów dalej widoki na dolinę i wodę nie pozwalay skupić nam się na drodze, po bananach na twarzach chłopakó wnioskowałem, że mają ten sam „problem”.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Wjazd do Montenegro od strony Bośni i Hercegowiny doliną rzeki Plivy i całe jezioro Plivsko zaliczają się do najpiękniejszych miejsc w jakich do tej pory przyszło mi jeździć motocyklem, a kolor wody – do tej pory rozróżniałem tak jak każdy facet tylko 3 kolory: czarny, ped..ski i ch..wy, teraz wiem że istnieje jeszcze jeden – turkusowy (obawiałem się tego od samego dzieciństwa, ale muszę przyznać że skoro rozróżniam taki kolor to musi we mnie drzemać jakiś damski pierwiastek tylko jaki i gdzie, aż się boję zajrzeć w lustro, a tak na wszelki wypadek postanowiłem nie golić brody).


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Obrazek

Po wykonaniu kilku mniej lub bardziej profesjonalnych ujęć foto i video ruszamy dalej. Kilka kilometrów przed miejscowością Plużine, wyrasta przed nami drogowskaz z napisem Durmitor każący skręcić nam w lewo „do dziury” wybitej w skale – czad.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Serpentyną składającą się na przemian z wąskich półek skalnych i dłuższych lub krótszych tuneli wydrążonych w skałach pniemy się ku narodowemu parkowi dla przejazdu przez który warto jest pojechać do Czarnogóry.



Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Zamierzamy przejechać przez góry od południowej strony do miejscowości Żabljak, podobno jest jeszcze inna – krótsza droga ale zostawiamy ją sobie na następny raz :). Jadąc przez Durmitor odniosłem wrażenie, że jestem w jakiejś kotlinie (na pewno nie Kłodzkiej) znajdującej się na dość dużej wysokości nad poziomem morza, o czym świadczyły schodzące ze szczytów chmury.


Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Cała ta „kotlina” otoczona jest przez mniej lub bardziej oddalone szczyty. Jadąc wąską, krętą aczkolwiek wyasfaltowaną dróżką mijaliśmy pasące się krowy, owce czy kozy. Zastanawiałem się czy pilnujący stad ludzie mieszkają tu na stałe czy też sezonowo, a jeżeli na stałe – na co mogły wskazywać rzadko rozrzucone budynki gospodarstw, to w jaki sposób ludzie Ci docierają gdziekolwiek zimą i jaki start mają ich potencjale dzieci, przy założeniu, że najbliższa podstawówka oddalona jest o 40 czy 60 km. Przecież żaden gimbus tam nie dojedzie .


Obrazek

Rozmyślania moje przerwał drogowskaz wskazujący na to że w górach tych jest coś mojego, do tej pory nie wiem co ale kiedyś się dowiem


Obrazek

Wieczorem, jak się za chwile okazało tuż przed burzą udaje nam się dotrzeć do Żabljaka. Na początek rekonesans w „spółdzielni” połączony z zakupami na wieczór. Ja kupuję a Arti i Koziołek wypytują o jakiś dach nad głową. Napotkana autochtonka proponuje domek za jedyne 50 EUR, nauczeni doświadczeniem postanawiamy nieco się rozejrzeć aby mieć jakikolwiek punkt odniesienia do cen panujących w tej okolicy. 100 metrów dalej widzimy zachęcający szyld głoszący że motocykliści – czyli my, są tam mile widziani. Dodatkowym elementem świadczącym na korzyść tego lokum są 2 motongi na holenderskich blachach zaparkowane na parkingu. Zastanawiamy się jak właściciele tych maszyn zgoła innych od naszych zdołali tutaj się doczłapać, jeden to Hary a drugi to kolejna armatura o rozstawie osi sięgającym na oko 4 metry. Idę negocjować cenę i oglądać lokal. Wygląda zachęcająco, co ważne 2 pokoje a w jednym z nich aneks kuchenny, cena 30 EUR za grupę, wszyscy uważamy, że jest do zaakceptowania aczkolwiek postanawiamy się jeszcze profilaktycznie rozejrzeć. Arti i Koziołek ruszają na rekonesans a ja mam na dzisiaj dość jazdy i postanawiam pospacerować dookoła mojego GejeSa w celu bliżej nieokreślonym. Po 7 minutach, czujki wracają – zostajemy tutaj jeszcze mała próba negocjacji ceny zakończona fiaskiem – nic to i tak nam się tu podoba, nie zniechęcicie nas, a darmowe WiFi traktujemy jako sukces negocjacyjny .


Obrazek


Wieczór jak co dzień – rozpoczynamy od chłodnej piany, ze względu na zmęczenie które solidarnie poczuliśmy szybko idziemy spać aby wypocząć przed kolejnym wyczerpującym dniem. Po śniadaniu, w czasie którego Arti przyznał się, że dysponuje uchwytem za pomocą, którego można przytwierdzić aparat foto do motocykla, szybkie pakowanie, wykorzystanie uchwytu i jak mówi Zwierz w niektórych kręgach zwany Leśnikiem „Ogień na tłoki”. Cel Budwa nadmorskie miasto cieszące się sławą bardzo ładnego architektonicznie i imprezowego miasta. Pogoda jak drut, słońce grzejące asfalt a tym samym powietrze do mocno nieznośnych temperatur, jedynym ratunkiem jest wykorzystanie klimy – czyli przyspieszamy :). Droga którą obraliśmy nie jest najszybszym rozwiązaniem – nie zależy nam tylko na dotarciu z punktu A do B. Uderzamy na miasteczko Nikśić a następnie przebijamy się przez góry rzadko uczęszczanymi duktami w sumie przez 40 km mijamy około 10 samochodów z czego jeden na polskich blachach. Zakręty są ciasne i ostre na drogę składają się półki skalne więc wystarczy mały błąd a droga mogłaby się skrócić o co najmniej kilka metrów w dół.


Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek


Arti dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami porównując nasze hobby do zawodu sapera, w obydwu przypadkach można pomylić się tylko raz. Kiedy na wąskiej drodze zaczynają pojawiać się pierwsze samochody podejmuję decyzję o bardziej zachowawczym wchodzeniu w zakręty, diabli wiedzą czy jakaś koza nie czai się za zakrętem.


Obrazek

20 km przed Budwą zaczynają się czarne chmury – dosłownie. Nikogo nie trzeba było namawiać do założenia kondona i tutaj dewiza mówiąca o tym, że „wszystko w gumie” nabrała nowego znaczenia. Zjazd z gór do miasta pomimo ulewnego deszczu pobudził naszą wyobraźnię, Koziołek porównał go do widoku rozciągającego się z lądującego samolotu. Czerwone dachy gęsto zabudowanego nadmorskiego miasteczka robią piorunujące wrażenie. Czerwony, żółty i turkus przynajmniej tak by to wyglądało gdyby nie cholerny deszcz. Kilkoma serpentynami wjeżdżamy do miasta, postanawiamy zatankować na pobliskiej stacji przeczekać siąpiący deszcz.

Part 5 Ride, Eat, Ride a potem długo długo nic.

Ze względu na to że deszcz nie chciał przejść wyszliśmy mu naprzeciw wyruszając w stronę Kotoru oddalonego o ok 30 km – przecież jeszcze kiedyś tu przyjedziemy – na pewno. Do samego Kotoru, historycznej stolicy Czarnogóry, padało. Wjazd z naszej strony prowadził przez mocno zakorkowany tunel. Wyprzedzać czy nie wyprzedzać oto jest pytanie. Po krótkim namyśle ruszyliśmy do przodu przeciskając się po mokrej linii, co nie spodobało się części sfrustrowanych staniem w korku kierowców. Wyjeżdżając z tunelu i dojeżdżając do skrzyżowania zrobiło mi się gorąco tym razem raczej tak od wewnątrz, gdyż tylne koło nagle zaczęło mnie wyprzedzać – pisałem już o śliskich asfaltach? Na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie a motor wrócił na pierwotnie obrany tor jazdy – uff. Pomimo padającego deszczu postanowiliśmy z Artim dotknąć nieco historii. Koziołek zaczął zwiedzać kiosk z papierosami .


Obrazek

Spacer po wąskich uliczkach starego miasta w deszczu i ciuchach motocyklowych nie należał do przyjemności, temperatura sięgała 30 więc wyobrażacie sobie, że ciuchy moczyły się niezależnie z 2 stron na raz.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Obrazek



Niemniej jednak zadanie zostało wykonane o czym zameldowaliśmy czekającemu na nas Gaździe. Deszcz nie zwalniał a my tym bardziej no może z jednym wyjątkiem, z racji na to że zaczęło nam burczeć w brzuchach postanowiliśmy, że zjemy coś lokalnego. Objeżdżając Bokę Kotorską – jedyny fiord w tej części świata, zatrzymaliśmy się w małej nadmorskiej restauracji. Wchodząc do środka jednogłośnie stwierdziliśmy: będzie drogo, ale jak już pisałem szczęśliwi niczego nie liczą :). Kelner zarekomendował ryby i zupę również rybną, Gazda w swoim stylu poszedł pod prąd i zamówił stejka z jakiegoś tatara ale nie znam chłopa. Rybka wyglądała prześlicznie – jakież było moje zdziwienie gdy kelner zaproponował że ułatwi mi spożywanie filetując moją sztukę – dobrze że nie zaczął mnie karmić! Arti nie zdecydował się na ten wspomagacz. Spożywając przyszło nam do głowy kolejne indiańskie przysłowie o tym że rybka lubi pływać, ale jakoś nie spełniliśmy oczekiwań rybki, tak na wszelki wypadek jak się potem okazało rybka aby popływać musiała będzie tego dnia czekać do późnych godzin wieczornych. Deszcz gdzieś znikł, widoki standardowe czyli nadal urywa, kilometry mijają, kolejny cel tego dnia – Dubrownik ruszamy na północ.
Wyjeżdżając z Czarnogóry przyłączył się do nas jednoślad z GB, Stefan go dosiadający – bo tak daliśmy mu na imię okazał się być wielkim optymistą o rozbrajającym śmiechu. Po krótkim fajeczku z nowym znajomym ruszyliśmy w dalszą drogę, która okazała się być w remoncie czyli zwineli asfalt tak jak w okolicach Wąchocka. Znów GejeSy były w siódmym niebie, my też .

Dubrownik to miasto na pierwszy rzut oka przypominający Budwę tutaj już dostrzegliśmy barwy które poprzez chmury usiłowaliśmy dostrzec w Budwie. Miasto to plątanina wąskich jednokierunkowych uliczek w których moja Dorota – siostra Hołowczyca nawet się pogubiła i skierowała nas stromym podjazdem na podwórko z którego nie było wyjazdu, a zawrócenie moto wymagało nie lada umiejętności. Pierwotne plany noclegu w centrum uległy lekkiej weryfikacji po usłyszeniu ceny za wynajem pokoju. Postanowiliśmy jechać dalej w poszukiwaniu jakiegoś kempingu – już pisałem że to wyjazd namiotowy i że mamy ze sobą cały sprzęt kempingowy łącznie z kuchenką i stolikiem? No dobra z tym stolikiem to trochę przesadziłem, ale kuchenkę mieliśmy. Znalezienie kempingu z dostępem do morza w Chorwacji to nie taka prosta sprawa szczególnie kiedy szuka go się w nocy. Niestety spanie na dziko w Chorwacji wedle ichniejszego prawa jest zabronione, że my bardzo praworządni jesteśmy postanowiliśmy znaleźć kemping z prawdziwego zdarzenia z plażą i turkusową wodą. Po 22 trafiliśmy na kemping położony w kanionie z piaszczystą plażą nad spokojną zatoczką nieopodal miasteczka Ston. Tu będziemy odpoczywać!

Part 6. Relaks

Pomimo zapierających dech w piersiach widoków dotych czasowy kawałek przejechaliśm bez niebezpiecznych przygód, byliśmy zmęczenie jazdą więc na polu namiotowym postanowiliśmy zostać2 dni. Ponadto niektórzy z nas obchodzili wtedy swój „Dień rażdjenja” jak mawiają bracia słowianie ze wschodu, co wiązało się z symboliczną degustacją lokalnego piwa. No i cóż ledwo zdążyliśmy rozstawić namioty a już rybka doczekała się na swoją długo oczekiwaną kąpiel. Rozmawialiśmy do późna z krótką przerwą o 2 w nocy na kąpiel w pobliskiej zatoce. Po powrocie wróciliśmy do dyskusji, którą w bardzo niekulturalny sposób postanowiła przerwać nam nasza sąsiadka z Belgii. Pewnie była przekonana, że nie dysponujemy zegarkiem, gdyż usilnie starała się wytłumaczyć nam że już jest 3 nad ranem, w nader kulturalny sposób wyjaśniliśmy babci że jesteśmy szczęśliwi i nie interesuje nas strefa czasowa kraju z którego ona pochodzi.


Obrazek


Obrazek


Obrazek



Obrazek

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Syndrom dnia następnego nabrał tutaj dla nas nowego znaczenia. Rano obudziły nas świerszcze ale nie cykanie pojedynczego owada ale napier....nie całej chmary tego czegoś nie sądziłem że tak małe żyjątka potrafią tak brzmieć w trzcinie czy tam na inny drzewku oliwnym – masakra i tak do wieczora.
Oprócz moczenia się w wodzie tego dnia zajmowaliśmy się jeszcze wylegiwaniem na plaży, a w celu nie wyschnięcia na wiór przyjmowaliśmy niewielkie ilości lokalnych złotych trunków. Arti zobowiązał się dowieźć z miasta zakupy. Zadał nie lada szyku wjeżdżając GejeSem na plażę w celu podwiezienia nam wspomnianych wcześniej artykułów pierwszej potrzeby.

Smażenie się... ;)


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Po całym dniu plażowania przyszedł czas na kolacje, na obiad był arbuz przywieziony przez Artiego :). Sposobiąc się do kolacji dostrzegliśmy zmierzającą w naszą stronę parę: jakiś gość z bardzo młodą dziewczyną. Jak się potem okazało był to Artur z Warszawy z córką Weroniką (16 lat) podróżują na swoim kilkunastoletnim TDMie, tym razem wracali z Armenii, Grecji i Albanii – miesiąc w podróży szacun, kiedyś też tam pojadę.

A tak wyglądają chorwackie mrówki ;)
Obrazek

Następnego dnia znudziło się nam leżenie na plaży więc w okolicach późniejszych godzin porannych tzn. po 14 postanowiliśmy wyruszyć dalej. Kierunek Zadar – tam musi być jakaś cywilizacja :). Przejazd przez skrawek Bośni i Hercegowiny nie przysporzył nam większych kłopotów. Celnicy na jednej, jak i na drugiej granicy wymownym gestem przepuszczali nas nie zmuszając do zatrzymywania się. Dalej więc „Ogień na tłoki” i nadmorską ósemką docieramy w okolice Zadaru na stację benzynową w miasteczku Biograd na Moru. Po zatankowaniu okazuje się że w tylnej oponie mam coś na kształt zszywki biurowej, a w przedniej coś czego do tej pory nie wyciągnąłem więc ciężko mi powiedzieć czy to szkło czy inne ścierwo. Niemniej jednak powietrze trzyma więc w myśl pierwszej zasady informatyki: „jak działa to nie ruszaj” - nie ruszam. Koziołek potwierdza że podobną „zszywkę” właśnie wyciągnął ze swojego metzelera i nie była ona zbyt długa więc jest szansa że i u mnie obędzie się na strachu. Pragnę tutaj nadmienić, że jesteśmy wyjątkowo dobrze przygotowani na ewentualność złapania gumy, ja posiadam dwie dętki, łyżki, i coś na kształt dezodorantu co chyba ma mi tylko poprawić samopoczucie, Arti ma kompresor zasilany z akumulatora a Koziołek ma optymistyczne podejście do życia. Oprócz tego mamy jeszcze BMW Asistance ale to tak na wszelki wypadek . Wracając do tematu stacji, na której zatrzymaliśmy się nie tylko po to aby zatankować, ale również po to, aby wymienić przepaloną żarówkę świateł mijania w koziołkowym mastodoncie, w momencie, gdy Koziołek żarówkę czego udało się mu dokonać bez wzywania specjalistycznego serwisu wprost z Bawarii, ja staram się dowiedzieć od tubylczej fauny zajmującej się myciem szyb w samochodach, gdzie w tych okolicach najlepiej będzie nam zacumować :). Przedstawiam nasze wymagania, czyli lekko, łatwo i przyjemnie a do tego tanio no i żeby było na plażę nie za daleko. Dziewczyny z całą stanowczością twierdzą że jesteśmy właśnie w takim miejscu trzeba tylko nieco zboczyć z trasy w kierunku wybrzeża tj. jakieś 500 m. Trudno – namówiły nas :). Ze znalezieniem lokum poszło nam sprawnie ze 100 eur/noc w szybkim tempie zeszliśmy do akceptowalnych 60. Lokalizacja niczego sobie a i chodzić za daleko nie trzeba było. Na początek kolacyjka, a potem zaczęliśmy się zastanawiać co zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem. Polecono nam klub Aqua, który podobno nie ma sobie równych. Po zlokalizowaniu wspomnianego wyżej przybytku okazało się, jesteśmy chyba nieco za wcześnie (jest nieco po 23), ale nic to bo 50 m dalej Heineken ma świetną imprezę w rytm której szybko się wczuliśmy. Po po krótkim czasie teleportowaliśmy się do klubu Aqua. Nieznacznie później wróciliśmy do naszego lokum, gdyż jutro mamy jak sądzimy do przejechania ok 750 km.
Nazajutrz rano Koziołek zbił cenę naszego noclegu o kolejne 10 Eur argumentując swoje niezadowolenie zapachem wydobywającym się z łazienki – swoją drogą miał 100% rację w czym utwierdził nas nasz sąsiad z Czechosłowacji.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Part 7 Balaton Balatonowi nie równy

Poprzedniego dnia w czasie kolacji przyszła nam do głowy jeszcze jedna myśl. Każdy z nas ma już dość słonej wody, więc trzeba by się wybrać nad jakąś słodkowodną sadzawkę. A że na mazury było troszkę za daleko, postanowiliśmy znaleźć coś bliżej. I tak w nawigacji pojawił się kolejny cel Balaton do którego mieliśmy 750 km o czym ochoczo zakomunikowała Dorota Automapa. Ruszyliśmy jak tylko „wykrywacz kłamstw” udzielił nam stosownej zgody. Droga składała się głównie z odcinków autostradowych więc prędkość z którą poruszałem się ja oscylowała w okolicach 140, zwalnialiśmy tylko w tunelach z których najdłuższy liczył sobie ok 5 km. Pomimo poruszania się po autostradzie widoki były również piękne na trasie wyprzedzaliśmy mnóstwo pojazdów na polskich rejestracjach, zaobserwowaliśmy nawet „dużego” Fiata ciągnącego przyczepę kempingową z epoki – ech „trzeba mieć fantazję dziadku”. Kilkanaście kilometrów przed zjazdem z autostrady w okolicach Zagrzebia na tablicach świetlnych pojawił się napis iż aby zapłacić za przebytą drogę należy odczekać swoje w 30 minutowym ogonku. Dojeżdżając do kolejki na pasie awaryjnym wyłonił się Policjant na hulajnodze. Arti grzecznie podjechał i zapytał w międzynarodowym języku migowym czy nie miałby nic przeciwko żebyśmy śmignęli pasem awaryjnym. Uzyskana odpowiedź nie zadowoliła nas na tyle aby nie próbować dalszych negocjacji. Arti przeszedł do planu B, robiąc oczy kota ze Szreka i pokazując na żar lejący się z nieba zapytał czy aby na pewno dobrze się rozumiemy. Mr Policeman popatrzył na nas ubranych tak jakbyśmy właśnie przyjechali z Syberii i pokazał że możemy próbować jazdy po linii i przeciskać się pomiędzy dwoma sznurami aut. Nie trzeba było nas długo namawiać. Arti ruszył z kopyta o mało nie urywając lusterka starszej pani siedzącej w jakimś Yugo – mina kierowniczki bezcenna :). Przekraczając granicę węgierską zrozumieliśmy że coś jest nie tak, znaki wskazują że do Budapesztu mamy już tylko niespełna 250 km a do celu podróży którym jest Balaton 350. Z papierowej mapy, którą studiowaliśmy przed wyjazdem wynikało że jeziorko jest jakieś 100 km przed stolicą Magyaroszagu. Na pierwszym postoju okazuje się że Jezioro Balaton i miasto Balaton oddalone są do siebie o jakieś 200 km. Więc do celu zostało nam jedynie ok 100 km. Nowym celem okazuje się turystyczne miasteczko Siofok 100 km przed Budapesztem. Jest to największe miasto nad Balatonem.

Nazajutrz rankiem postanawiamy popływać nieco w jeziorze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę, obierając za cel Poprad na Słowacji. Planujemy wymoczyć obolałe tyłki w termach z których słynie to miasto. Przejeżdżając przez Budapeszt naszą uwagę przykuwa ogromny pomnik który widnieje na co drugiej pocztówce wysyłanej z tego miasta. Nie wiele myśląc wjeżdżamy na plac przed pomnikiem w celu oczywistym – szybkie foto. Plac jest pusty tylko nasze trzy GejeSy. W trakcie fotografowania do którego zmusiliśmy tubylczą faunę, zaobserwowaliśmy jak przejeżdżający radiowóz włączając dyskotekę z nie sygnalizując tego wcześniej zaczął udawać się w naszym kierunku. Panowie grzecznie poczekali, aż skończymy sesję zdjęciową i ruchem ręki wezwali nas na dywanik.



Obrazek


Poczułem się w obowiązku porozmawiania z tutejszą władzą – w końcu to zdjęcie to był mój pomysł. Pospacerowałem w kierunku radiowozu który stał na skraju placu i wyjaśniłem że właśnie odjeżdżamy. Mina pana Policjanta rozjaśniała jak usłyszał język którego ni w ząb nie potrafił zrozumieć. 30 sekund później opuszczaliśmy miejsce przestępstwa pozdrawiając policjantów gestem przyjaźni, nie gonili nas to chyba oznacza, że winę nam darowali.

Part 8 Powrót na łono


Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Allle było dobre :)
Obrazek


Niestety z racji na to że nadal nie liczymy czasu jesteśmy w Popradzie za późno, baseny czynne są do 22 a zegar wskazuje 20 z minutami, po znalezieniu lokum nie starczyłoby nam czasu na pełen relaks w basenach. W związku z tym pozostaje nam się udać na z góry upatrzone pozycje. I tu historia zatoczyła koło bo wylądowaliśmy w tym samym miejscu z którego ruszaliśmy tydzień wcześniej tj. w Rabce Zdrój.


Obrazek


Obrazek

Gospodarz był mile zaskoczony – do tego stopnia że policzył nam za pobyt tak jakbyśmy mieli już kartę stałego klienta . Kolacja przebiegła w bardzo grzecznej i kulturalnej atmosferze, chyba każdy z nas zaczął już powoli wracać na łono rodziny. Rankiem wyruszając w kierunku Warszawy jeszcze przez kilka kilometrów jechaliśmy razem, rozstając się na stacji benzynowej w Myślenicach już planowaliśmy przyszłoroczny wyjazd. Może Alpy albo Rumunia – zobaczymy. Na tą chwilę nawet Czort nie wie co z tego wyniknie.

10 dni/3500km / 0 mandatów
Ostatnio zmieniony wt sie 07, 2012 5:16 pm przez Jezier, łącznie zmieniany 4 razy.
Ride Eat Sleep - Repeat!

piter121
Stały bywalec - trochę wymiata
Posty: 298
Rejestracja: wt lut 28, 2012 12:02 am
Marka motocykla: Honda Varadero 1000
Rocznik: 2004
Lokalizacja: manchester/ gorzow wlkp

#5 Post autor: piter121 »

No no, pozazdroscic takiej wyprawy !

Pablo-XL
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 252
Rejestracja: czw sty 28, 2010 11:33 am
Lokalizacja: BORNE SULINOWO

#6 Post autor: Pablo-XL »

:D Zajefajna wyprawka , zazdraszczam :D
pozdro
PABLO-XL
Novus Ordo Seclorum

Bledy w pisowni sa celowe, zamierzone i chronione prawami autorskimi Ÿ
Uzywanie podobnych bledow jest zakazane i bezprawne Ÿ

smutek
Zapalony motocyklista
Posty: 1424
Rejestracja: pn wrz 10, 2007 10:07 am
Lokalizacja: warszawa

#7 Post autor: smutek »

Obrazek


Obrazek

Czyli bylo jak zwykle :wink: :D
KTM 640 RALLY MADAFAKA- W TRAKCIE ODZYSKIWANIA ŚWIETNOŚCI PO FUCK UP-ie W MOTOCHALLENGE SERWIS
http://www.facebook.com/d.smutkiewicz

Grzesiek
Zapalony motocyklista
Posty: 845
Rejestracja: pt sty 04, 2008 3:52 pm
Lokalizacja: KRAKÓW

#8 Post autor: Grzesiek »

Nooo super , wyjazd udany :lol:
Podróżuje się nie po to , aby dotrzeć do celu, ale po to , żeby być w podróży .

Awatar użytkownika
Jezier
Udaje motocyklistę
Posty: 128
Rejestracja: wt lis 06, 2007 10:35 pm
Lokalizacja: Warszawa

#9 Post autor: Jezier »

z racji na nadmiar wolnego czasu popełniłem film jak w temacie...
http://www.youtube.com/watch?v=G5My3gKk1H8

miłego oglądania.
Ride Eat Sleep - Repeat!

Awatar użytkownika
Dawidosss
Uczy się jeździć
Posty: 94
Rejestracja: pt mar 30, 2012 11:28 am
Lokalizacja: Wodzisław Śląski

#10 Post autor: Dawidosss »

Hmmm i mi smaka narobiliście na Karlovačko. Znów będę musiał uderzyć na Chorwację. Uwielbiam ten kraj. Super wyprawa.
Ja, moja Honda,i te wszystkie szosy, którymi jeszcze nie jechałem...

Awatar użytkownika
olo
Motocyklista jak się patrzy !!!
Posty: 609
Rejestracja: śr lis 25, 2009 8:00 pm
Marka motocykla: Varadero
Model: SD02
Rocznik: 2007
Lokalizacja: tarnów

#11 Post autor: olo »

super relacja 8)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Relacje z podróży - 2012”